Marcin Moskalewicz

Rozmowa z Marcinem Moskalewiczem, prezesem PERN „Przyjaźń” S.A.

– Wkrótce zostanie oddana do użytku trzecia nitka rurociągu „Przyjaźń”.
– Został do wykonania ostatni odcinek o długości 62 kilometrów. Niby mało, a dużo: wszystko ze względu na konieczność uzyskiwania całej masy pozwoleń, które skutecznie tamują inwestycje liniowe. Mam nadzieję, że uda się w końcu przeforsować w Sejmie ustawę o tzw. korytarzach przesyłowych, która kapitalnie uprościłaby procedury i w ten sposób umożliwiła szybszą i tańszą realizację niezbędnych dla dalszego rozwoju naszego kraju inwestycji infrastrukturalnych – w tym trzeciej nitki. Ostateczne zakończenie prac związanych z tym projektem nastąpi w przyszłym roku.

– I co dalej?
– Nowa nitka zastąpi na jakiś czas pierwszą – zbudowaną ponad pół wieku temu, która wymaga dokładnego przeglądu i zapewne modernizacji. Pamiętajmy, że została oddana do użytku w 1963 roku, gdy obowiązywały nieco inne standardy technologiczne. Co prawda, rurociąg jest poddawany regularnym i bardzo precyzyjnym przeglądom, które zapewniają bezpieczeństwo transportu ropy, ale przecież jakieś ryzyko jednak jest. Osobną kategorię stanowią odcinki przeprowadzane ponad rzekami lub na ich dnie, które ze względu na powodzie i przemieszczające się piaski były najbardziej narażone na działanie czynników zewnętrznych – te są wymieniane na bieżąco. Zastępujemy je rurami kładzionymi tzw. metodą HDD – głęboko pod dnem rzek, gdzie są absolutnie wolne od wpływu sił zewnętrznych i absolutnie bezpieczne.

– Jakie znaczenie będzie miało uruchomienie trzeciej nitki?
– Przede wszystkim będzie bardziej bezpieczna, co dla firmy zajmującej się transportem ropy ma kluczowe znaczenie, ale także znacznie tańsza w eksploatacji. Zastosowanie nowych rozwiązań technologicznych, przede wszystkim energooszczędnych pomp, umożliwi znaczące obniżenie kosztów tłoczenia – szczególnie energii elektrycznej – a więc także będzie bardziej ekologiczne. Poza tym, jeśli rafinerie polskie lub niemieckie zwiększą wolumen ropy sprowadzanej ze Wschodu, będziemy mogli sprostać ich oczekiwaniom i w konsekwencji zwiększyć zyski. Wreszcie proszę pamiętać, że gdy będzie już funkcjonowała trzecia nitka – wciąż będziemy mogli zarabiać na pierwszej, naturalnie po dokładnym przeglądzie i niezbędnych naprawach.

– W odróżnieniu od rafinerii, Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych nie zarabia więcej, gdy ropa drożeje…
– Pobieramy tylko opłaty za przesył. Działamy zgodnie z regułami gospodarki wolnorynkowej, ustalając warunki z dostawcą i odbiorcami, a więc wysokość naszych stawek jest zależna wyłącznie od rynku. Najwyraźniej jednak nasze usługi są bardzo atrakcyjne, skoro wciąż zdobywamy nowych, znaczących klientów. A proszę pamiętać, że w ubieg­łym roku przetransportowaliśmy ok. 47 mln ton ropy naftowej – wartej ponad 140 mld zł! Nic dziwnego, że ropę naftową nazywa się czarnym złotem i chyba niewiele osób w Polsce zdaje sobie sprawę, jak potężny strumień tego złota płynie przez nasz kraj – rurami „Przyjaźni”. Dlatego nasza spółka jest tak ważna dla bezpieczeństwa energetycznego kraju, a nawet więcej, bezpieczeństwa Europy Środkowej, bo nie zapominajmy, że zapewniamy też dostawy dla dwóch rafinerii w Niemczech.

– Czy zdarza się, że do rurociągu ktoś podłącza się nielegalnie?
– Bardzo rzadko. Obecnie jesteśmy w stanie niezwykle dok­ładnie monitorować bezpieczeństwo każdej z nitek. Nasze urządzenia są w stanie błyskawicznie wykryć i precyzyjnie wskazać miejsce wiercenia nawet bardzo cienkimi wiertłami. Dzięki temu coraz doskonalszemu systemowi kontroli, nie tak dawno przyłapaliśmy na gorącym uczynku osobników, którzy usiłowali sforsować zabezpieczenia. Trochę byli zdziwieni, gdy nagle wyrosła im przed oczami policja…

– Realne wydaje się natomiast inne, nieporównywalnie większe zagrożenie: ograniczenie dostaw ropy lub zablokowanie jej przepływu w drodze do naszego kraju?
– Najpierw muszę podkreślić, że dostawy ropy naftowej do polskich i niemieckich rafinerii „Przyjaźnią” znajdują się nieprzer­wanie od 50 lat na podobnym, wysokim poziomie i mamy nadzieję, że tak pozostanie dalej. Cóż – jesteśmy jednak firmą, która realnie odpowiada za bezpieczeństwo dostaw surowca dla krajowej gospodarki i dlatego musimy być przygotowani na każdy, nawet ten najbardziej czarny i nieprawdopodobny scenariusz.

– I tak dochodzimy do sprawy kluczowej dla Polski, a jednocześnie dla pańskiej firmy…
– Czyli do budowy Terminala Naftowego w Gdańsku: pierwszego w Polsce hubu morskiego o pojemności blisko 700 m3, na ropę naftową, produkty ropopochodne i chemikalia, który będzie realizował także wiele różnych usług, jak magazynowanie, blendowanie czy kumulacja surowca. To rzeczywiście niesłychanie ważna inwestycja dla naszej firmy i dla kraju: gdański terminal stanie się bowiem nie tylko oknem na świat dla polskich i niemieckich rafinerii oraz traderów operujących w basenie Morza Bałtyckiego, ale także jednym z kluczowych elementów bezpieczeństwa energetycznego kraju. To także przełamanie pewnej niemocy, ponieważ pierwsze koncepcje budowy terminala pojawiły się już w latach 60., a nawet wcześniej, jednak do tej pory z różnych względów pozostawały na papierze. Szkoda, bo w tym czasie terminale zbudowały wszystkie kraje mające dostęp do Bałtyku, które na nich nieźle zarabiają…

– Na jakim etapie obecnie jesteśmy?
– Od chwili, gdy zapadła decyzja, że nasza firma będzie budowała, a potem eksploatowała nowy terminal, w szybkim tempie zabraliśmy się do pracy. Rozstrzygnęliśmy przetarg na Generalnego Realizatora Inwestycji, którym zostało Konsorcjum IDS-BUD z siedzibą w Warszawie, zawarliśmy umowę wieloletniego najmu gruntu z Zarządem Morskiego Portu Gdańsk, uzyskaliśmy decyzję środowiskową. Obecnie jesteśmy na etapie uzgadniania ostatnich szczegółów projektu. Żartobliwie mówiąc, określamy, gdzie i jaki zawór zostanie umieszczony. Od 2015 roku będziemy przeładowywać i magazynować ropę, która dotrze do Polski drogą morską. Ale to tylko pierwszy etap inwestycji.

– A drugi etap?
– Drugi, który zakończy się w roku 2018, poszerzy nasze możliwości o inne niż ropa produkty, czyli o część paliwową i  chemiczną. Obecnie jesteśmy w trakcie ustalania listy kontrahentów na te produkty i choć nie mogę zdradzać z oczywistych względów szczegółów, jednak przyznam, że wyglądają bardzo obiecująco.

– Należy pan do elitarnego grona top managerów od wielu lat. Kiedy doszedł pan do wniosku, że zarządzanie to pański żywioł?
– Po ukończeniu studiów inżynierskich dostałem się do Instytutu Doskonalenia Kadr Kierowniczych Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Była to dobra szkoła, a uczyłem się w ciekawych czasach. Kiedy zaczynałem, mówiliśmy o drugim etapie reformy gospodarczej, mając na myśli naprawę gospodarki socjalistycznej. Właśnie wtedy u steru władzy pojawił się minister Mieczysław Wilczek, który zniósł koncesjonowanie działalności gospodarczej. Tak więc zaczynałem pracę już w zupełnie innych realiach.

– Zrobił pan karierę w strukturach PZU.
– Wspinałem się powoli, szczebel po szczeblu. Najpierw zostałem specjalistą, potem kierownikiem, następnie dyrektorem makroregionu, a w końcu członkiem zarządu i wiceprezesem PZU i PZU Życie. Trudno w kilku zdaniach streścić czas spędzony w tej wielkiej firmie. Szczególnie istotny wydaje mi się okres, gdy przygotowywaliśmy pierwszy prospekt emisyjny, inicjując prywatyzację. Po kilkunastu latach, które związałem z branżą ubezpieczeniową, czułem się wypalony zawodowo. Toteż zgłosiłem akces do konkursu na szefa Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Przemysłu Chemicznego. I tym razem czekało na mnie niełatwe zadanie związane z konfliktami wew­nątrz firmy. Najlepszym lekarstwem na kłopoty okazała się prywatyzacja. Angażując się w te sprawy poznałem specyfikę branży, co z kolei spowodowało, że zdecydowałem się stanąć do konkursu na szefa PERN „Przyjaźń”.

– Jak wyglądało to w praktyce?
– Bardzo prosto – zadzwonił do mnie headhunter namawiając, żebym zgłosił swoją kandydaturę. Pomyślałem: „Dlaczego nie?”. Biorąc udział w tego typu konkursie trzeba umieć w przekonujący sposób przedstawić swoją koncepcję rozwoju biznesu. Nie bez znaczenia jest też, oczywiście, praktyka zawodowa i odpowiedni staż na stanowiskach kierowniczych. I tak od marca ubiegłego roku pełnię obowiązki prezesa firmy.

– Czego nie jest pan w stanie zaakceptować jako szef?
– Najpoważniejsza sprawa to dla mnie lojalność względem firmy. Rozumiem, że można mieć różne koncepcje, ale wspólne dobro – całej firmy – jest najistotniejsze. Kolejna kwestia to uczciwość. Stanowi ona podstawę funkcjonowania każdego pracownika, na każdym szczeblu. Manager – poza tym, że powinien umieć stworzyć sprawny zespół – musi w konsekwentny sposób realizować określoną wizję funkcjonowania firmy. Bardzo ważna jest też elastyczność i szybkość działania, a więc nieustanna analiza zmian zachodzących na rynku i szybkie dostosowanie do niej strategii firmy. Inaczej droga do celu bardzo się wydłuży. Nie można o tym zapominać zwłaszcza w warunkach kryzysu. Odpowiadając wprost na pańskie pytanie dodam, że nie toleruję alkoholu w pracy. W takich sytuacjach jestem bezwzględny. Niedawno w bolesny sposób przekonał się o tym doświadczony pracownik. Choć bronili go koledzy i związkowcy powiedziałem: „Nie”. Musiał odejść. Nie wolno po pijanemu wsiadać za kierownicę, nie można też pracować w takim stanie. To dla niektórych trudna do zaakceptowania reguła. Moim zdaniem – jest konieczna i nie powinno się na ten temat dyskutować.

Co lubi Marcin Moskalewicz?

Zegarki – Wostock, ponieważ jest efektowny i niedrogi. W 1989 roku gdy Pewex wyprzedawał swoje zapasy, kupił za bezcen Omegę De Ville, którą niedawno musiał oddać do serwisu. Okazało się, że za naprawę zapłacił więcej niż kiedyś za sam zegarek…
Pióra – od 1993 roku używa tego samego pióra Montblanc. Trzy razy już je gubił, ale za każdym razem udawało mu się je odzyskać.
Wypoczynek – w związku z tym, że pracuje w Warszawie, w swoim domu w podkrakowskich Zielonkach bywa tylko w weekendy. Najchętniej spędzałby tam każdą wolną chwilę. Podczas letnich wakacji podróżuje po Europie, codziennie odwiedzając inne miasto. Nie ma dla niego znaczenia klasa hoteli.
Kuchnia – ryby w każdej postaci
Samochód – BMW
Hobby – majsterkowanie. Potrafi sam zrobić dosłownie wszystko, tylko brakuje mu na to czasu. Umie, na przykład, zbudować taras, ale też uszyć coś dla żony lub córki. Ma mnóstwo narzędzi i trzy maszyny do szycia, m.in. starego Singera na korbkę.