ROZMOWA Z MAKSEM KRACZKOWSKIM, POSŁEM NA SEJM RP
– Czy już na studiach planował pan karierę managerską lub polityczną?
– Polityka jest fascynująca dla wielu osób, które decydują się na studia prawnicze. Prawo, siłą rzeczy, związane jest z legislacją – procesem tworzenia prawa. Umowy, o których często dyskutują prawnicy, różnego rodzaju fuzje, przejęcia, koncepcje prowadzenia biznesu oparte są zawsze o fundament prawny. Polityka była dla mnie czymś interesującym, ale na studiach koncentrowałem się na zagadnieniach prawa gospodarczego i prawa pracy. Nie myślałem wówczas o wejściu w politykę tak szybko, jak się to wkrótce potem zdarzyło.
– Skąd pańskie zainteresowanie gospodarką?
– Mój ojciec prowadził działalność gospodarczą jeszcze w czasach poprzedniego systemu, mama zdecydowała się zająć biznesem po roku 1989. Rodzice są prawnikami, ale mają dobry gen przedsiębiorczości. Nie boją się podejmowania ryzyka, oczywiście pod warunkiem, że kluczowe decyzje poparte są analizą możliwych zysków. Korzystając z możliwości jakie stworzyła zmiana systemu – zainwestowali w biznes restauracyjny i, szerzej, gastronomiczny.
– Dlaczego nie zajął się pan rodzinnym biznesem?
– Odebrałem dyplom w 2000 r., istotnie szybciej niż większość moich rówieśników z rocznika 1979.
– Na marginesie – maturę zdał pan mając 16 lat?
– Tak. Podczas studiów zaangażowałem się we wspólną działalność z rodzicami, jednak po magisterium zdecydowałem się na praktykę w Sądzie Rejestrowym. Praca urzędnicza była dla mnie sporym rozczarowaniem, w związku z czym postanowiłem spróbować samodzielnie sił w biznesie. Było to wymagające, lecz również fascynujące doświadczenie.
– Od czego pan zaczął?
– Mieszkałem w Konstancinie, jedynym uzdrowisku na Mazowszu, gdzie brakowało prywatnych, dynamicznych obiektów pensjonatowo-leczniczych. Inwestując po części rodzinny kapitał, kupiłem teren w dobrej strefie uzdrowiskowej i uzyskałem projekty i stosowne pozwolenia budowlane, co stanowiło mój wkład w zaplanowane przedsięwzięcie, wspólnik miał sfinansować budowę. Niestety, wycofał się bez uzasadnienia, a ja zostałem z wysokim kredytem. Cóż, w biznesie bywa i tak. Nie zawsze odnosi się sukcesy pomimo uczciwej pracy i zaangażowania. Prowadziłem również firmę specjalizującą się w doradztwie gospodarczym przy zawieraniu umów. Bardzo mi się nie podobał wówczas funkcjonujący kuriozalny system uzyskiwania aplikacji. Postanowiłem udowodnić, że jestem w stanie funkcjonować na rynku po prostu jako absolwent prawa. Pomimo pierwszych kłopotów z nieruchomościami zainwestowałem w zakup lokalu na warszawskiej Starówce, tuż przy Placu Zamkowym. Początkowo miała to być po prostu dobra inwestycja – pośrednik nie bez racji przekonywał mnie że to „szansa jedna na milion”. Chciałem urządzić tam elegancki piano bar w stylu wiedeńskim. Chłodna analiza możliwości jakie stwarzał ten lokal spowodowała, że zdecydowałem się… na delikatesy. W szybkim tempie kupiłem niezbędne urządzeni, skompletowałem zespół, znalazłem dobrych managerów. Biznes m.in. dzięki lokalizacji okazał się strzałem w dziesiątkę. Jak pan widz, moje doświadczenia jako przedsiębiorcy powodują, że, w odróżnieniu od sporego grona polityków, wiem z własnego doświadczenia, z jakimi realnymi problemami borykają się na co dzień przedsiębiorcy.
– Kiedy zaczęła się pańska przygoda z polityką?
– Pod koniec studiów – pomimo innych zajęć – postanowiłem sprawdzić się i w tym obszarze. Był to czas ożywionej, bardzo inspirującej z mojego punktu widzenia, działalności Lecha Kaczyńskiego jako ministra sprawiedliwości. Któregoś dnia wpadłem do biura poselskiego Ludwika Dorna i na pytanie: „W czym możemy panu pomóc?”, odpowiedziałem przewrotnie: „to ja chciałbym zapytać, w czym mogę pomóc.” Miałem koncepcję stworzenia systemu bezpłatnej pomocy prawnej dla warszawiaków. Zaproponowałem utworzenie miejsca bezpłatnych konsultacji prawnych dla wszystkich zainteresowanych. Projekt doskonale sprawdził się w praktyce. Wkrótce potem okazało się, że dobrze sobie radzę z organizacją życia struktur. Zostałem poproszony o stworzenie tzw. młodzieżówki. Działo się to w okresie, gdy powstawało Prawo i Sprawiedliwość. Jako 21-latek przystąpiłem do pracy z wielkim zapałem. Do dziś co jakiś czas wyszukuję sobie zajęć, które stanowią dla mnie pewnego rodzaju test – czy sobie poradzę z nowym wyzwaniem.
– W końcu zdecydował się pan zostać politykiem.
– Od razu dodam: politykiem koncentrującym się na sprawach gospodarczych. Przez kilka lat byłem szefem młodzieżówki. Zrezygnowałem z tej funkcji, ponieważ zostałem sekretarzem Zarządu Głównego PiS. W tym samym czasie w wyniku wyborów zacząłem aktywnie działać jako radny w Warszawie, a wkrótce potem szef Komisji Rewizyjnej Rady Miasta. Po niedługim czasie powierzono mi obowiązki wiceprezesa, a następnie p.o. prezesa struktury PiS w Warszawie. Wszystko to wydarzyło się dość szybko, zanim ukończyłem 25 lat. Na tym etapie byłem jeszcze w stanie łączyć prowadzenie biznesu z zaangażowaniem w politykę, ale czułem, że wkrótce muszę odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Na marginesie – nawiązałem wówczas szereg kontaktów z ciekawymi ludźmi, z którymi lubimy się do dzisiaj, choć reprezentujemy przeciwne obozy polityczne. Doszedłem wówczas do wniosku, że można wiele dobrego zdziałać wspólnie, w oparciu o fachowość i profesjonalizm współpracy pomiędzy różnymi środowiskami politycznymi.
– Kolejny etap to dla pana Sejm.
– Jako szef młodzieżówki jeździłem po całej Polsce, odwiedziłem bodaj wszystkie powiaty. To była bardzo pouczająca lekcja – pewne sprawy widziane z perspektywy lokalnej wyglądają zupełnie inaczej niż z Warszawy. Włączyłem się w batalię o otwarcie dostępu do zawodów prawniczych, zapoczątkowaną przez posła Przemysława Gosiewskiego. Wspólnie braliśmy udział w wielu spotkaniach i debatach ze studentami prawa. W 2005 roku otrzymałem propozycję kandydowania w wyborach parlamentarnych, powierzono mi jeden z trudniejszych wówczas dla mojej partii okręgów – pilski. Z niektórych sondaży wynikało, że mamy tam szansę zawalczyć o jeden mandat, podczas gdy w innych okręgach były to przynajmniej dwa mandaty. Moim silnym konkurentem był Adam Szejnfeld, z którym dobrze się znamy i mamy bardzo dobry kontakt. Pomimo niekorzystnych rokowań, udało nam się uzyskać w Pile 2 mandaty. Dodam, że w okresie kampanii zaangażowałem się również z gronem swoich współpracowników w przygotowanie programu gospodarczego partii. W pierwszych dniach w Sejmie wyraźnie określiłem krąg zainteresowań: gospodarka i prawo. Trafiłem do dwóch komisji – Gospodarki oraz Ustawodawczej. Zostałem też wybrany na szefa podkomisji stałej ds. Trybunału Konstytucyjnego. Po kilku miesiącach otrzymałem propozycję przewodniczenia Komisji Gospodarki. Na początku miałem mnóstwo wątpliwości, czy jako co prawda praktyk gospodarczy, ale przecież zaledwie 26-latek, dam sobie radę. Podjąłem się tego zadania i od razu okazało się ono niełatwe, zwłaszcza wtedy, gdy zamiast argumentacji merytorycznej miałem do czynienia z wyrażanymi agresywnie opiniami czysto ideologicznymi. Temperatura sporu politycznego była nierzadko zbyt wysoka… Jestem zwolennikiem zupełnie innego podejścia, rozmowy o określonym problemie, bez doktrynalnego kontekstu. Nawet najpoważniejsze kwestie można rozwiązać spokojnie, krok po kroku.
– Pańscy koledzy, posłowie z Komisji Gospodarki, docenili ten sposób myślenia nie odwołując pana z przewodniczenia komisji, pomimo zmiany układu sił w czekającym na samorozwiązanie Sejmie.
– Miło mi, że o tym pan pamięta. Wiedząc o tym, że zostanie zgłoszony wniosek o moje odwołanie, poprosiłem członków komisji, byśmy najpierw wyczerpali porządek dnia w kategoriach merytorycznych, a potem przegłosowali sprawę zmiany prezydium. Pomimo, że partie opozycyjne swobodnie mogłyby mnie usunąć, wielu posłów strony przeciwnej – solidaryzując się ze mną – nie poparło wniosku w głosowaniu. Mój późniejszy zastępca, poseł PO Andrzej Czerwiński, którego bardzo szanuję jako specjalistę w dziedzinie energetyki, otwarcie wyraził pogląd, że wniosek o moje odwołanie miał charakter czysto polityczny, a ja jestem dobrym przewodniczącym.
– Kiedy rozmawiam z managerami czołowych firm, często słyszę opinie: w Sejmie zasiada stanowczo zbyt wiele osób, które nic nie wiedzą o gospodarce. Co gorsza – gospodarka zawsze schodzi na dalszy plan, gdy pojawia się efektowny, choć mało istotny, temat polityczny.
– Problem polega na tym, że wszyscy przedstawiciele władz sądzą, że… świetnie znają się na gospodarce. To jest prawdziwy kłopot. Ktoś kto ma świadomość, że niewiele wie na określony temat, może i powinien korzystać z szerokiego zaplecza eksperckiego. Tak się jednak nie dzieje. Parlamentarzyści mają dostęp do ekspertów i zasobu sejmowego biura analiz, ale stanowczo za rzadko korzystają z tej pomocy. Co gorsza, dialog społeczny między pracodawcami i przedstawicielami pracowników został zawieszony. To potężny problem. Nigdy jako parlamentarzysta nie zamykałem drzwi przed ludźmi biznesu, traktuję kontakt z nimi jako naturalny.
– W okresie, o którym mówimy, był pan już zawodowym posłem?
– Zwykle jest tak, że jeśli chcemy łapać sto srok za ogon, żadnej nie złapiemy. W połowie piątej – a mojej pierwszej kadencji Sejmu (zostałem wybrany na posła dotychczas trzykrotnie) podjąłem decyzję, że zajmę się wyłącznie pracą parlamentarną. Moją decyzję przyspieszyła krótka rozmowa z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, który powiedział : „Jeżeli chce pan poważnie zajmować się sprawami gospodarczymi, sam nie powinien być pan zaangażowany w przedsięwzięcia gospodarcze.” Dzisiaj wiem, że miał rację. Skoncentrowałem się na działalności politycznej na rzecz gospodarki. Zajmuję się tym od 10 lat.
– Największe pana sukcesy na tym polu?
– Po prostu metodyczna, solidna praca w Komisji Gospodarki, której jestem obecnie wiceprzewodniczącym. Istotnym wkładem w zmiany systemowe było np. współdziałanie nad planem integracji nadzoru nad rynkiem kapitałowym i ubezpieczeniowym – w ramach KNF. Byłem współautorem tej koncepcji, razem z głównym jej architektem Stanisławem Kluzą i innymi osobami, które brały udział w projekcie. Kolejne ważne sprawy to koncepcje związane z nowoczesną polityką podatkową państwa. Zmniejszenie obciążeń podatkowych nie miało nic wspólnego z polityczną grą – chodziło nam o odciążenie, a zarazem aktywizację podatników.
– Pana nazwisko pojawia się w różnych konfiguracjach w tzw. rządzie cieni…
– Nie chciałbym mówić na ten temat – decyzja będzie należała do przyszłego premiera. Nie traktuję polityki jako trampoliny do skakania po funkcjach ministerialnych. Otrzymałem od ministra Piotra Grzegorza Woźniaka propozycję objęcia stanowiska sekretarza stanu w Ministerstwie Gospodarki, wówczas odmówiłem. Poczułem się wtedy mile doceniony, ale uznałem, że moje plany związane z pracą w Komisji Gospodarki są ważniejsze.
– Jest pan znany z niezależności sądów, nawet wtedy, gdy obowiązuje partyjna dyscyplina w czasie głosowania, jak np. nad objęciem systemu SKOK nadzorem KNF.
– Dziś szczególnie ostro widzę, że miałem wtedy rację. Biorąc pod uwagę moje wcześniejsze prace nad systemem nadzoru finansowego, sprawy nie traktowałem ideologicznie. W sektorze fundamentalna jest stabilność oraz bezpieczeństwo depozytów. Dzięki publicznemu nadzorowi oraz zintegrowanej gwarancji depozytów wiarygodność systemu SKOK dodatkowo zyskała. Bankowy Fundusz Gwarancyjny, przez lata pompowany pieniędzmi, z których generalnie nikt nie korzystał, jest doskonałym gwarantem bezpieczeństwa powierzonych pieniędzy również dla klientów SKOK.
– Kim pan jest: politykiem, działaczem gospodarczym czy też przedsiębiorcą w „stanie zawieszenia”?
– Cóż, pewnie wszystkim po trochu. Polityka to zajęcie, które, jeżeli chcemy wykonywać rzetelnie, ogranicza formy innej aktywności. Będę zajmował się sprawami publicznymi tylko dotąd, dopóki widzę w sobie potencjał twórczego działania i zapał. Kiedy zacznę tracić wiarę w skuteczność swoich działań – mam nadzieję, że nie nastąpi to szybko – widzę możliwość powrotu do biznesu, którego naturalnie się nie boję. Wracając do pytania – zdolności managerskie bardzo przydają się w polityce. Równie ważna jest celowość i uzasadnienie ekonomiczne podejmowanych decyzji. Sztuką jest myślenie poza utartym schematem, dostrzeganie potencjalnych możliwości, lecz i zagrożeń. Na przykładzie wstrząsów wokół kredytów udzielanych w CHF doskonale widać, jak strona publiczna nieudolnie redefiniuje pojęcie podziału ryzyka pomiędzy bankami i ich klientami. Sytuacja ta dobrze obrazuje niemoc skoordynowanego zarządzania w sytuacjach kryzysowych. Biznes uczy skrupulatności, liczenia kosztów. Jest to kluczowe zarówno w skali firmy jednoosobowej, korporacji, jak i całego kraju.
– Co jest najważniejsze w pracy managera i polityka zajmującego się gospodarką?
– Jasne określenie celu. Przyjęcie odpowiedzialnego modelu biznesowego i zgromadzenie wokół siebie mądrych, odpowiedzialnych współpracowników. Odwołam się do przykładu prezydenta Ronalda Regana, który w mistrzowski sposób dobierał doradców, choć nie zawsze byli to ludzie, którzy się z nim zgadzali. Mieli wiedzę i kompetencję.
Co lubi Maks Kraczkowski?
ZEGARKI – „Bardzo wysoko cenię sztukę zegarmistrzowską. Fascynuje mnie precyzja, kunszt projektu mechanizmów. To akceptowalna biżuteria dla mężczyzny. Noszę zegarek Cartier. Od razu dodam, że… nie podlega wpisowi do oświadczenia majątkowego.”
PIÓRA – „Od czasu maturalnych Montblanc, choć nie jest to dla mnie fetysz.”
UBRANIA – „Szyję na miarę od czasu studiów u tego samego krawca – Józefa Błońskiego na Starym Mieście w Warszawie.”
WYPOCZYNEK – „Woda, ponieważ pływam i nurkuję.”
KUCHNIA – „Jem coraz mniej mięsa, więc śródziemnomorska.”
RESTAURACJA – „Żurawina” oraz cukiernia „Słodki-słony” w Warszawie
SAMOCHÓD – Ford Mondeo V6
HOBBY – „Dużo czytam. Cenię różne punkty widzenia. Wolne chwile spędzam z dwoma psami – yorkshire terrierem i wilczurem.”