Gdzie niebo styka się z ziemią czyli tête-à-tête z Jackiem Pałkiewiczem

    Dotychczas prezentowałem na łamach „Managera” relacje z moich podróży. W tym jednak roku przypada 50. rocznica działalności eksploracyjnej legendarnego podróżnika, Jacka Pałkiewicza. W tych okolicznościach nie mogłem sobie i wam odmówić spotkania z tym niezwykłym człowiekiem. Mam nadzieję, że to małe tête-à-tête z Jackiem będzie wstępem do prezentacji jego najbardziej fascynujących wypraw na łamach naszego pisma.

    „Chciał dotrzeć do miejsca, gdzie niebo styka się z ziemią, lecz horyzont odsuwał się, uciekał za przyczyną jakichś czarów…”. Drogi Jacku, marzycielu, zdobywco, przyjacielu! Czy ten chłopczyk podążający za horyzontem już jako dorosły mężczyzna tam dotarł, czy jest on z natury nieosiągalny? A może nie powinien być osiągalny dla nikogo?

    Ostatnio zdarzyło mi się wspomnieć „Małego Księcia”, bajkowe science fiction z enigmatyczną i wzruszającą opowieścią o chłopczyku przybyłym z odległej planety. Kiedy przeczytałem ją w dojrzałym okresie, pojąłem, że dzięki swej ponadczasowej uniwersalności ta zachwycająca baśniowym światem powiastka filozoficzna Antoine’a de Saint- Exupéry’ego jest adresowana nie tylko do dzieci, lecz także do dorosłych, którzy mają możliwość powrócić do krainy swego dzieciństwa. Dziś, kiedy nieoczekiwanie uświadomiłem sobie tymczasowość i bezbronność mojej egzystencji i ze zgrozą odkryłem, że moja barwna podróż dobiega końca, często wracam myślami do dzieciństwa. Śniłem wtedy o niezwykłych, tajemniczych i niedostępnych miejscach, i wszystko to osiągnąłem.

    Ci, którzy nie zdołali zrealizować swoich marzeń, usprawiedliwiają to faktem, że to i lepiej, bo w chwilach, kiedy zawodzi codzienność, człowiek chętnie ucieka w świat fantazji, snując marzenia o jakiejś „wyspie skarbów”, która nęci i rozpala wyobraźnię. Pozbawieni tego snu poczuliby się zawiedzeni w swojej podświadomości.

    „I’ve seen things you people wouldn’t believe… Attack ships on fire o, the shoulder of Orion… I watched C-beams glitter in the dark near the Tannhäuser Gate”. Te słowa w jednej z końcowych sekwencji filmu „Blade Runner” wypowiada grany przez Rutgera Hauera Roy Batty. Ty w jednym z wywiadów powiedziałeś: „Żyłem bez granic, byłem naocznym świadkiem niezwykłych wydarzeń, spenetrowałem świat, którego już nie ma, poznałem ludzi, których nie sposób zapomnieć”. Brzmi podobnie, z tą różnicą, że Roy Batty to postać)kcyjna, android o niezwykłej wytrzymałości i woli przetrwania, a Jacek Pałkiewicz to prawdziwy twardziel z krwi i kości.

    Tu muszę uciec się do próżnej ilustracji. Swego czasu w Padwie byłem gościem żeńskiego Rotary Club, gdzie jedna z eleganckich pań wpierwszym rzędzie szepnęła do swojej przyjaciółki: „Ależ ten jegomość ma fantazję”. Nie ukrywam, że to mnie trochę ukłuło i od tamtej pory opowiadam tylko część mojego podróżniczego dorobku, tak jak to czynił prekursor epoki odkryć geograficznych Marco Polo, mój mentor. Wielu podejrzewało, że nigdy nie dotarł do Chin, i kiedy na łożu śmierci rodzina i przyjaciele błagali go o sprostowanie opowieści, „aby stał się bardziej wiarygodny”, odparł, że to zaledwie połowa tego, co widział na własne oczy w swojej długiej peregrynacji.

    Jesteś bez wątpienia człowiekiem silnym, który docierał do granic możliwości, ale miał na tyle rozsądku, by tych granic nie przekroczyć. Czy warto tak żyć? Jak wykrzesać z siebie tę chęć poznawania i jednocześnie jak ustrzec się przed tym krokiem, który może być ostatnim?

    Andrzej Stasiuk napisał, że podróżować znaczy żyć. A ja dodaję: żyć podwójnie, potrójnie, wielokrotnie. Dla mnie sens wojażowania polega na ożywieniu wyobraźni, umiejętności zdumienia i zachwytu, czyli na nieustannej zachłanności i fascynacji światem. Dodajmy do tego szczyptę niebezpieczeństwa związanego z przekraczaniem granic możliwości, a otrzymamy esencję mojego globtroterstwa. Taki koktajl uczuć przemienia zwykłe na pozór wydarzenie w prawdziwą przygodę. Przygodę życia. Fizyka kwantowa podpowiada, że jeśli poruszamy się powoli, kosmos wokół nas też będzie wędrować na zwolnionych obrotach; jeśli będziemy pędzić, czas się skurczy. W moim wieku chciałbym egzystować tak, jakby to był ostatni dzień mojego życia. Z pasją takiego stylu życia można się urodzić, ale można taki bakcyl połknąć też w dojrzałym wieku. Nie radzę jednak rzucać się na głębokie wody bez wcześniejszego doświadczenia. Rzemiosła podróżowania uczyłem się na własnych błędach, bo kiedyś nie było pomocnych publikacji. Nie improwizowałem, niczego nie pozostawiałem przypadkowi, sumiennie przygotowywałem się do wyjazdu. Bywało, że stawiając czoło zagrożeniom, musiałem balansować na wąskiej granicy między racjonalnym ryzykiem a realnym zagrożeniem, między odwagą a chłodną analizą. Wspomagał mnie przy tym bogaty bagaż doświadczeń zdobytych wśród piasków pustyni, tropikalnego lasu czy syberyjskiej tundry. Nie bez znaczenia były też intuicja i… instynkt.

    Mówisz o strachu jak o czymś naturalnym i w pełni się z tobą zgadzam. Ten strach potrafi jednak nas sparaliżować wtedy, kiedy powinniśmy działać, kiedy zmierzamy się nie tylko z naturą, lecz przede wszystkim z niegodziwością drugiego człowieka. Czy doświadczyłeś takich sytuacji? Czy wtedy należy przełamywać swoją niemoc, czy szukać innych rozwiązań?

    Spróbuję podzielić się skrótowym instruktażem. Na wstępie: wzbudź w sobie czujność na różne zagrożenia, nie kuś losu ani nie podkładaj się frajersko, nie bądź łatwym celem, nie sprzedaj łatwo skóry, demonstruj czujne spojrzenie i pewny siebie wyraz twarzy, nie ujawniaj lęku i bezradności, unieś wysoko głowę, wyprostuj sylwetkę i poruszaj się sprężystym krokiem. Zawsze głosiłem zasadę, że w chwili, gdy sytuacja staje się napięta, trzeba bezzwłocznie wycofać się lub uciekać ile sił w nogach. To nie jest tchórzostwo, małe, bezbronne zwierzę zawsze unika konfrontacji, ale pozbawione możliwości ucieczki walczy z pełną desperacją. My także. Lęk wyostrza zmysły i podnosi się ciśnienie krwi, organizm aplikuje wtedy sobie swoisty środek dopingujący – adrenalinę, która dodaje sił. Zatem walczymy w sposób maksymalnie zdeterminowany i destrukcyjny, aby wyrządzić jak największą krzywdę. Nieoczekiwana wściekła obrona połączona z kopaniem, drapaniem i gryzieniem będzie kompletnym zaskoczeniem dla nieprzygotowanego na opór napastnika. Często zrezygnuje on i oddali się albo moment jego rozproszonej uwagi stworzy ci szansę ucieczki. Niezwykle mocną broń stanowi wyćwiczony wcześniej gdzieś na osobności, rozdzierający, wydarty z piersi paraliżujący zmysły krzyk. Pozwala on uwolnić się od napięcia i odblokować obezwładnienie, a jednocześnie wzmóc agresję i spotęgować skuteczność walki. Taki mrożący krew w żyłach wrzask zwraca uwagę otoczenia i jest w stanie pokrzyżować zamysły złoczyńcy. Mówi się, że ma on na tyle piorunujący efekt, że „potrafi bez strachu przeprowadzić przez ciemne ulice”. Takie rzeczy ćwiczą studenci akademii teatralnych i pseudokibice piłkarscy. Bojowe, siejące postrach eksklamacje na musztrach wojskowych znamy z filmu „Full Metal Jacket”.

    Patrząc na twoją życiową drogę, można odnieść wrażenie, że jesteś prawdziwym twardzielem. Niedawno przeczytałem, że twoim zdaniem „feminizacja życia odebrała mężczyznom nie tylko spodnie, ale i poczucie pewności siebie, godność i siłę”. Jaki powinien być współczesny mężczyzna?

    Na nocnej szafce obok mojego łóżka często znajdują się podniszczone, dawno zapomniane lektury młodości. Wśród nich na Olimpie stawiam Jacka Londona. Z jego książek przyswoiłem determinację i hart ducha. Niektóre czytałem po kilka razy. Człowiek współczesnego świata, przywykły do wygód i dobrostanu, wydelikatniał, stracił pazury, gubi się przy pierwszej przeciwności losu. London stworzył ponadczasowy portret prawdziwego mężczyzny zmagającego się z przeciwnościami losu. W powieści o cechach autobiograficznych „Martin Eden” niezłomność i wytrwałość protagonisty w dążeniu do celu ma coś z gladiatora pośród stada eunuchów. Tę broń Edena, klucz dostępu do pokonywania własnych ograniczeń, posiada każdy przymuszony do ciężkiej próby człowiek. Wystarczą motywacja i nieugięta wiara w pokonanie przeszkody.

    Spojrzałem na twoje zdjęcie z jednego z ostatnich wywiadów i widzę twarz szczęśliwego i radosnego człowieka. Tę samą twarz widzę tu i teraz. Trudno uwierzyć, że obchodziłeś niedawno osiemdziesiąte urodziny. Jak w sobie zachować tę radość życia?

    Myślę, że to owoc mojego nieprzejednanego optymizmu, pasji życia i… wsparcia niebios.

    Twoje życiowe credo to „Życie daje każdemu tyle, ile sam ma odwagę sobie wziąć, a ja nie zamierzam zrezygnować z niczego, co mi się należy”. Zrezygnowałeś z czegoś czy wziąłeś z życia tyle, ile chciałeś? Na co masz jeszcze życiowy apetyt?

    Czuję się nad wyraz spełniony i niepomiernie uprzywilejowany, bo byłem reżyserem swojego życia. To wszystko, co przyjdzie mi jeszcze posiąść, to będzie już optional.

    Zwykle jesteś kojarzony z niesamowitymi podróżami. Mam nadzieję, że przy okazji kolejnych rozmów opowiesz o tych najbardziej niezwykłych. Dzisiaj wskaż tylko tę jedną podróż, która okazała się dla ciebie najtrudniejsza. Wymiar trudności pozostawiam twojemu wyborowi, bo nie musi to być trudność czysto fizyczna.

    To nie jest proste, bo wypraw ekstremalnych było sporo i każda miała inny charakter. Najbardziej karkołomna była prawdopodobnie „Trans Borneo”, od brzegu do brzegu przez wyspę Dajaków, łowców głów, w skrajnie surowym i niegościnnym środowisku lasu tropikalnego.

    A Jacek Pałkiewicz jako odkrywca? Z czego jesteś najbardziej dumny?

    Bez wątpienia z odkrycia źródła Amazonki, które od dawna było przedmiotem niekończących się spekulacji i sporów o charakterze akademickim. W dzieciństwie było mi trochę żal, że nie urodziłem się w epoce epickich odkryć geograficznych i nie miałem szans doświadczyć tego, co przeżywali David Livingstone, Alexander von Humboldt czy im podobni. Okazało się, że stanowiące przedmiot kultu mapy geograficzne z napisem: „Relief Data Incomplete” jeszcze istniały. Że było jeszcze miejsce na poszukiwania, co jest poza horyzontem. Nasza naukowa ekspedycja rozwiązała tę zagadkę. Dziś na Górze Quehuisha, w Andach na południu Peru stoi obelisk z tablicą upamiętniającą to odkrycie.

    Cieszę się, że to wspomniałeś, jak bowiem pamiętasz i ja odegrałem swoją rolę w ufundowaniu tego obelisku… Jesteś też uznanym dziennikarzem. Pracowałeś dla prestiżowego „Corriere della Sera” w czasach, kiedy było to marzenie chyba wszystkich włoskich dziennikarzy. Jak oceniasz współczesne polskie dziennikarstwo? Czy nie uważasz, że jesteśmy zalewani masą bezsensownych informacji i nierzetelnych opinii, a odpowiedzialność za słowo jest często na poziomie bruku? Masz jakieś rady dla współczesnych dziennikarzy?

    Minęło już wiele lat, kiedy żurnalistyka, która niegdyś mnie oczarowała, zaczęła wzbudzać niesmak. Wtedy zrozumiałem, że się starzeję. Poczułem się jak wiekowy wikariusz, który podejrzewa, że stracił wiarę, ale nie wyjawi tego swoim parafianom. Wziąłem się za dziennikarstwo równo pół wieku temu, jeszcze w heroicznych dla niego czasach, dopóki nie zostało okaleczone przez telewizję. Profesja, autentyczna misja, przynosiła powszechny szacunek. Wszystko wydawało się magicznie krystaliczne, dopóki 30 lat temu nie zauroczyła nas rewolucja cyfrowa i zrodzona z niej era Internetu z witrynami informacyjnymi, sieciami społecznościowymi i newsletterami. Tradycyjne pismactwo zostało wtedy dogłębnie wstrząśnięte. Dziś dzięki nowym, o ogromnym potencjale środkom masowego przekazu wszyscy mogą rozpowszechniać – i to w czasie realnym – doniesienia, nieraz wartościowe, innym razem wynoszące na ołtarz rynsztokowe śmieci. Zwłaszcza w sieciach społecznościowych, gdzie trudno odróżnić fałsz od prawdy, gdzie obiektywność często staje się opcjonalna. Dla młodych dziennikarzy mam tylko jedną radę: weryfikujcie trzy razy źródło, dbajcie o wnikliwe spostrzeżenia i przekazujcie rzetelne wiadomości.

    Podróżnik, odkrywca, dziennikarz, ale też uważny obserwator i myśliciel. Z jakimi głównymi wyzwaniami przyjdzie zmierzyć się ludzkości w najbliższych dziesięcioleciach?

    Po szalonych globalnych przemianach, które zmieniły oblicze Ziemi, dotknęła nas deprymująca niestabilność. Stary Kontynent, swego czasu uważany za pępek świata, przestał wierzyć w swoje wartości i tradycje. Jeszcze do przedwczoraj byłem przekonany, że głównym zadaniem ludzkości jest i będzie walka o uratowanie Ziemi, naszego domu. Wczoraj spadła na nas pandemia i nikt nie wie, jak długo będzie mutować i zbierać tragiczne żniwo. Nie zdążyliśmy wyjść z niej, a dotknęła nas niebywała skala zbrodni Putinowskiej machiny wojennej. Co będzie jutro? To wielka niewiadoma.

    Czy współczesny świat ma liderów, którzy potrafią stawić czoło tym wyzwaniom?

    Niestety, nie ma dzisiaj przywódców, którzy daliby taką nadzieję. Jestem rozczarowany i zaniepokojony ich niezdolnością do podjęcia znaczących kroków w obliczu poważnego kryzysu cywilizacyjnego, kiedy życie na Ziemi jest zagrożone. Rządy europejskie, zdominowane przez łatwe populizmy i kryzysy gospodarcze, też przestały myśleć o wspólnym rozwiązaniu problemów i skupiły się wyłącznie na swoich interesach wyborczych. Światowi przywódcy zajmują się tylko swoimi problemami i rywalizacją o prymat. Jesteśmy świadkami największej bitwy o panowanie nad światowym nieładem.

    Czy demokracja i tzw. wolny świat mają szansę na przetrwanie, a może nawet na poszerzenie wpływów w świecie, w którym jest tak wielu tyranów i obłąkanych żądzą władzy i bogactwa władców?

    Przykład Putina pokazuje wyraźnie, że wolny świat staje się bezsilny wobec przemocy barbarzyńskich terrorystów.

    Są jeszcze setki ważnych pytań, które chciałbym ci zadać. Na dzisiaj jeszcze jedno, ostatnie. Jaką poradę dałbyś młodym ludziom, którzy poszukują swojej drogi i niebawem zaczną wkraczać w czas, kiedy będą musieli wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, lecz także za innych, za planetę i za to, co zostawią kolejnym pokoleniom?

    Młodzi trzeciego tysiąclecia są elastyczni, dynamiczni, otwarci na różnorodność i zmiany. Nie mają jednak zaufania do polityki, żyją w ekonomicznej niepewności, zepchnięci w kąt przez gerontokrację. To zniechęca i nie ułatwia zaangażowania w cokolwiek. Co do rady, to nawiążę do Grand Tour, kiedy Włochy, konsekrowana świątynia cywilizacji zachodniej, stały się niemal obowiązkowym etapem edukacji latorośli z zamożnych rodzin. Nieliczni uprzywilejowani zyskiwali tam światowe obycie, poszerzali horyzonty myślowe i zdobywali formację intelektualną dla przyszłej działalności publicznej. Dzisiaj podróże są dostępne dla wszystkich. Moi synowie zaczęli latać samolotem, zanim siusiali do nocnika. Jestem z nich dumny. Nawet ich nie skarciłem, kiedy w Polsce przewrotnie wykrzykiwali „kulwa”, doskonale wiedząc, że to nie zakręt, ale córa Koryntu. Należą do wyrosłego z globalizacji otwartego społeczeństwa, posiadają dwa obywatelstwa, mówią w kilku językach. Dziś mieszkają w Szanghaju i czują się jak w domu zarówno w rodzinnym Bassano del Grappa, jak i w Warszawie czy w dalekiej Azji. Nie noszą w sobie wirusa nacjonalizmu, zostali zaszczepieni przeciwko wszelkim szowinistycznym postawom. Właśnie do ich pokolenia będzie należeć świat.

    Pytanie ostatnie: co w planach?

    Wkrótce ukaże się poradnik „Wojna u progu”. Armia Władimira Putina dopuszcza się zbrodni i różnych prowokacji. Nic dziwnego, że rośnie strach przed pożogą wojenną o wymiarze totalnym. Nie wiemy co się może wydarzyć jutro, pojutrze. Lepiej być przygotowanym i nie dać się zaskoczyć.

     

    Jacek Pałkiewicz
    Pisarz, eksplorator, twórca survivalu w Europie. Zlokalizował źródło Amazonki, przepłynął samotnie Atlantyk łodzią ratunkową. Obywatel świata i jego odkrywca. Autor bestsellerowych książek, m.in. „Dubaj” i „Palkiewicz.com”. Inspiruje dwa pokolenia polskich podróżników. Jego reportaże były publikowane w licznych prestiżowych magazynach europejskich (www.palkiewicz.com).


    Z Jackiem Pałkiewiczem rozmawiał Adam Dariusz Maciejewski

    fot.: Archiwum Adama Dariusza Maciejewskiego