Europejski Kongres Gospodarczy – Jak tanio spalić polski węgiel

Czy można w elektrowniach spalić węgiel z polskich kopalń, być w zgodnie z polityką klimatyczną Unii i mieć tanią energię elektryczną? To skomplikowane równanie, które energetyka i zarządzający nią politycy muszą rozwiązać w najbliższych latach.

Polityka energetyczna Unii Europejskiej jest jasna: mamy być zieloną wyspą, która przestawia się na produkcję energii ze źródeł odnawialnych i redukuje emisję zanieczyszczeń do minimum. Zgodnie z przyjętym przed dwoma laty pakietem klimatycznym – podpisanym także przez Polskę – do 2030 roku Unia ma zredukować emisję dwutlenku węgla o 40 proc. w stosunku do 1990 roku, a 27 proc. energii ma pochodzić ze źródeł odnawialnych. Nie zapadły jeszcze decyzje, jak osiągnięcie zakładanych celów będzie egzekwowane wobec poszczególnych państw, ale kierunek został wytyczony. Dla Polski, produkującej ponad 80 proc. energii elektrycznej z węgla, który podczas spalania generuje więcej zanieczyszczeń niż inne źródła energii, to duży problem. Zgodnie z przyjętymi w zeszłym roku wytycznymi dla polityki energetycznej, od tego paliwa mieliśmy stopniowo odchodzić – w 2030 roku udział węgla w produkcji energii miał spaść do 57 proc., w 2050 roku do 38 procent. Ale rząd Prawa i Sprawiedliwości zamierza dokonać w niej korekt, zgodnie z założeniem, że bezpieczeństwo energetyczne ma nam zapewnić wydobywany w kraju węgiel. Jaki będzie efekt nieuchronnego zderzenia z Unią Europejską i jak wpłynie to na ceny energii w Polsce?

Zderzenie z Unią

– Dotychczasowe działania nowego rządu sugerują, że zamierza on stawiać na węgiel kosztem innych źródeł energii. Koncerny energetyczne zaangażowały się w ratowanie górnictwa, wróciliśmy do koncepcji rozbudowy elektrowni w Ostrołęce, możliwe są także dalsze inwestycje w energetykę węglową – mówi Wojciech Jakóbik, ekspert ds. energetyki z Instytutu Jagiellońskiego. Inwestycje są koniecznością, bo – według szacunków Polskich Sieci Energetycznych, operatora systemu energetycznego – do 2020 roku będziemy musieli wyłączyć przestarzałe bloki węglowe o mocy 7 GW, a po kolejnych 10 latach wielkość ta urośnie do 12 GW, czyli 30 proc. potencjału działających w Polsce elektrowni. Węgiel będziemy zastępować węglem – największe budowane bloki w Opolu, Kozienicach czy Jaworznie opalane będą tym właśnie paliwem. Ostrołęka to nowy-stary projekt. Właściciel elektrowni, koncern Energa, wielokrotnie odwlekał rozpoczęcie wartej 5-6 mld złotych inwestycji, ale po zmianie władz spółki w grudniu zeszłego roku zmieniło się także nastawienie do projektu. Choć przy cenie prądu na poziomie 160 zł za 1 MWh inwestycja jest ekonomicznie wątpliwa, nowy blok ma powstać. Jako jeden z warunków rozpoczęcia budowy zarząd Energi wymienia wsparcie ze strony państwa. Biorąc pod uwagę dekarbonizacyjną politykę Unii, uzyskanie zgody na pomoc publiczną może być bardzo trudne.

– Wytyczona w założeniach do polityki energetycznej Polski do 2050 roku ścieżka odejścia od produkcji energii z węgla jest zbyt ambitna, jej korekta wydaje się uzasadniona. Warto spróbować przekonać Unię, żeby w polityce energetyczno-klimatycznej uwzględniała specyfikę poszczególnych państw. Żebyśmy mogli od węgla odchodzić w tempie dla nas optymalnym – mówi Kamil Moskwik, ekspert ds. energetyki z Instytutu Sobieskiego. Unia w dalszym ciągu stara się poprawić mechanizmy wymuszające rezygnację z węgla. Jednym z podstawowych narzędzi polityki klimatycznej jest wprowadzony w 2003 roku system handlu emisjami CO2, który zakłada rosnące stopniowo obciążenia z tytułu emisji dwutlenku węgla. Ponad 10 tys. unijnych firm emitujących najwięcej CO2 otrzymuje pulę darmowych praw do emisji tego gazu, jednak z roku na rok jej wielkość maleje. Rosnąca – zgodnie z złożeniami pomysłodawców – cena uprawnień miała zachęcać najbardziej energochłonne przedsiębiorstwa do inwestycji w czyste technologie pozyskiwania energii. To się częściowo udało, ale proces zatrzymał się ze względu na kryzys ekonomiczny z lat 2008-2009, który spowodował spadek produkcji przemysłowej w wielu krajach i ograniczenie emisji CO2. Na rynku pojawiła się nadpodaż uprawnień i ich cena spadła z 15 euro za tonę w 2010 roku, do 5 euro w 2013 roku.

Unia postanowiła doprowadzić do wzrostu cen, ręcznie sterując rynkiem. Najpierw zawiesiła część rządowych aukcji, na których sprzedawane były uprawnienia, ograniczając podaż o 900 mln ton. W zeszłym roku ustanowiła tak zwaną Rynkową Rezerwę Stabilizacyjną, w ramach której od 2019 roku Unia w dalszym ciągu będzie ograniczała ilość uprawnień dostępnych na aukcjach. Według analityków firmy Carbon Plus, w 2020 roku cena osiągnie 17-20 euro za tonę, wobec 7-8 euro obecnie. Polska do 2030 roku będzie mogła 40 proc. pozwoleń na emisję rozdawać elektrowniom za darmo, ale pozostałe 60 proc. będą musiały kupować na rynku. Koszt produkcji energii z węgla wzrośnie, co może przełożyć się na wyższą cenę prądu dla końcowych odbiorców lub wpędzić w straty koncerny energetyczne. – Z roku na rok nadpodaż uprawnień na rynku rośnie, także nie zakładałbym, iż rezerwa stabilizacyjna będzie miała aż tak znaczący wpływ na ich cenę – mówi Kamil Kliszcz, analityk sektora energetycznego z DM mBanku.

Ile atomu, ile OZE

Wymaganiom Unii w zakresie ograniczenia emisji dwutlenku węgla łatwiej byłoby nam sprostać gdybyśmy potrafili wdrożyć czyste technologie węglowe, takie jak spalanie węgla w tlenie czy wytwarzanie energii elektrycznej w układach gazowo-parowych, zintegrowane ze zgazowaniem węgla.

– Jesteśmy w światowej awangardzie, jeśli chodzi o prace nad czystymi technologiami spalania węgla, ale na tę chwilę nie ma takiej technologii, którą można by wykorzystać na skalę przemysłową – mówi Wojciech Jakóbik. Unia od państw członkowskich oczekuje jednak przede wszystkim zwiększenia skali produkcji energii ze źródeł odnawialnych. Celem jest osiągnięcie poziomu 27-procentowego udziału OZE w miksie energetycznym Unii w 2030 roku – w jakim tempie będziemy dochodzić do tego poziomu i czy wszystkie kraje będą musiały przekroczyć ten poziom, nie jest jeszcze przesądzone. Na razie mamy wyznaczony cel na 2020 rok – za cztery lata ze źródeł odnawialnych powinno pochodzić 15 proc. zużywanej w Polsce energii. Zgodnie z przyjętym w 2010 roku Krajowym Planem Działań, który wyznaczył poziom udziału energii ze źródeł odnawialnych dla sektora transportowego, energii elektrycznej i ogrzewania oraz chłodzenia, wymagania Unii spełnimy, jeśli w sektorze energetycznym udział źródeł odnawialnych sięgnie 19 proc., czyli o połowę więcej niż obecnie. W 2015 roku produkcja prądu z OZE wzrosła do 20 TWh, z czego połowa pochodziła z farm wiatrowych. Jednak kierunek w jakim rozwijać się będzie OZE nie jest jasny po tym, jak rząd odsunął o pół roku wejście w życie nowej ustawy, która wprowadzała system wsparcia dla produkcji tego rodzaju energii oparty na aukcjach.

– Rząd wysyła nam sprzeczne sygnały w sprawie nowej ustawy. Najpierw chodziło o drobne poprawki techniczne, później słyszeliśmy, że jednak trzeba dokonać korekty w systemie wsparcia, ale nie ma jasnych deklaracji, jak on będzie ostatecznie wyglądał. W takiej atmosferze niepewności nikt nie podejmie się inwestycji w nowe moce wytwórcze – mówi Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

 

Prezes Cetnarski podkreśla, że 80 proc. inwestycji w OZE realizowane jest przez prywatnych inwestorów, jedynie 20 proc. przez państwowe firmy. Jeśli prywatny kapitał się wycofa, to może być nam trudno w 2020 roku wyprodukować 30-32 TWh energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych i wypełnić tym samym wymagania Unii. Osiągnięcie celu byłoby jeszcze trudniejsze, gdyby w życie weszła tzw. ustawa odległościowa, pozwalająca budować farmy wiatrowe w odległości od budynków mieszkalnych nie mniejszej niż 10-krotność wysokości wiatraka wraz z wirnikiem i łopatami, czyli w praktyce od 1,5 do 2 kilometrów. Ustawa została wycofana z obrad Sejmu i jej dalszy los jest niepewny.

– Decyzja, czy mamy dotować produkcję energii z węgla, czy z OZE należy do polityków. Jeśli jednak znaczenie źródeł odnawialnych nie będzie w Polsce rosło, to nasz miks energetyczny coraz bardziej będzie różnił się od unijnego i tym samym coraz trudniej będzie nam się z Brukselą dogadywać w sprawach energetyki – zwraca uwagę Kamil Kliszcz. Tak samo jak niepewny jest kierunek rozwoju, tak nie do końca wiadomo, jak będzie się rozwijał projekt budowy elektrowni atomowej. Z tego źródła planowaliśmy produkować 10 proc. energii w 2025 roku i 20 proc. w 2050 roku. Minister energii Krzysztof Tchórzewski jest zwolennikiem kontynuacji programu, z zastrzeżeniem, że atom ma być jedynie „dodatkiem” do energetyki węglowej. Dawid Jackiewicz, ministerskarbu, zasugerował przeprowadzenie referendum w sprawie budowy elektrowni atomowej. Można przypuszczać, że nawet jeśli ostatecznie zdecydujemy się pójść w kierunku atomu, to cały program opóźni się w czasie.

Węgiel z polskich kopalń

Nie tylko dekarbonizacyjna polityka Unii sprawia, że produkcja energii elektrycznej z węgla może być w przyszłości nieopłacalna. Najszybszy postęp technologiczny dokonuje się w sektorze źródeł odnawialnych, co sprawia, że działające instalacje stają się coraz bardziej wydajne. Według raportu Międzynarodowej Agencji Energetyki Odnawialnej, technologie produkcji „zielonej” energii już dziś są w stanie konkurować cenowo z nowymi elektrowniami na paliwa kopalne. Średni światowy koszt produkcji energii z lądowych farm wiatrowych wyniósł w zeszłym roku 60 dol./MWh, wobec 80 dol./MWh w elektrowniach opalanych węglem kamiennym.

– Gdyby zabrać wszystkie dotacje i energetyce wiatrowej, i konwencjonalnej, to w najbardziej wietrznych regionach kraju jesteśmy w stanie produkować energię elektryczną taniej – uważa Wojciech Cetnarski. Jeśli uda się opracować technologie magazynowania energii produkowanej z OZE i tym samym wyeliminować największą wadę w postaci nieregularności dostaw, przewaga źródeł odnawialnych nad konwencjonalnymi jeszcze wzrośnie. Z punktu widzenia polskiej energetyki węglowej, trudna do pogodzenia z niskim cenami energii może być koncepcja oparcia bezpieczeństwa energetycznego o surowiec wydobywany w kraju. Już koalicja PO-PSL zarysowała koncepcję zaangażowania koncernów energetycznych w ratowanie górnictwa, nierentownego ze względu na wysokie koszty wydobycia. Rząd PiS wprowadził ją w życie: PGE, Energa i PGNiG, trzy kontrolowane przez państwo firmy, zadeklarowały, że wyłożą 1,5 mld złotych na dokapitalizowanie Polskiej Grupy Górniczej, która ma powstać na gruzach bankrutującej Kompanii Węglowej, największego górniczego przedsiębiorstwa w Unii. Warunkiem udzielenia pomocy przez energetykę miała być głęboka restrukturyzacja górnictwa, ale zawarte między rządem a związkami zawodowymi porozumienie takich działań nie zakłada. Górnicy zgodzili się na zawieszenie na dwa lata wypłaty czternastych pensji, 4 tys. pracowników, którym zostało mniej niż 4 lata do emerytury odejdzie na urlopy górnicze. Łącznie PGG zaoszczędzi około 500 mln złotych rocznie, ale Kompania Węglowa w ostatnich latach ponosiła straty rzędu 1 mld złotych rocznie.

 

– Negocjacje w sprawie PGG w 90 proc. zakończyły się po myśli górników – mówi Wojciech Jakóbik. Porozumienie nic nie mówi na przykład o konieczności zwiększenia wydajności. Tymczasem z wyliczeń analityków Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych wynika, że w przeliczeniu na jednego pracownika w polskim górnictwie produkujemy 700 ton węgla rocznie. Dla porównania, w Stanach Zjednoczonych na pracownika przypada od 2 tys. do 5 tys. ton wydobytego węgla, co pozwala utrzymywać się na rynku nawet kopalniom głębinowym, wydobywającym surowiec w warunkach równie trudnych, jak na Śląsku. Według WISE, polskie górnictwo będzie miało szansę przetrwać, jeśli do 2020 roku zatrudnienie w branży spadnie o połowę, czyli do 50 tys. osób. Przekształcenie Kompanii Węglowej w PGG zakłada redukcję zatrudnienia o 12 proc., a cała operacja zapewne tylko w niewielkim stopniu obniży koszty wydobycia tony węgla, które w polskim górnictwie dochodzą do 300 złotych. Co przy światowych cenach surowca na poziomie 160-200 złotych wpędzać będzie nową firmę w dalsze straty. Chyba, że górnictwo utrzymywać będzie energetyka, a w praktyce końcowi odbiorcy prądu. W takim scenariuszu grozi nam, że będziemy mieli relatywnie drogą energię, co niekorzystnie wpływać będzie na konkurencyjność całej gospodarki.