Czy czeka nas czwarty „rozbiór” OFE?

ManagerOnline

Co cztery lata mamy emocje związane z Euro (w sensie piłkarskim), olimpiadą czy z futbolowymi mistrzostwami świata. Również co cztery lata oferowane są nam emocje dotyczące zabezpieczenia emerytalnego

Co ciekawe, te ostatnie są dużo bardziej stonowane niż w przypadku emocji sportowych, choć przecież to od systemu emerytalnego w dużej mierze zależy, czy będziemy żyli długo i szczęśliwie. Pierwszy „rozbiór” OFE sięga roku 2005 – to wówczas właśnie w gorączce podwójnych wyborów (prezydenckich i parlamentarnych) ustępujący prezydent nie zgłosił weta wobec ustawy wyłączającej najgłośniejsze grupy zawodowe poza nowy system emerytalny. To było nie tylko powstanie wyrwy w finansach systemu, ale także symboliczne pęknięcie monolitu emerytalnego, jasne wskazanie, że może być inaczej, że można przy niej majstrować, że reforma emerytalna nie musi objąć wszystkich.

Cztery lata później ówczesny minister finansów zaproponował „tymczasowe” ograniczenie przekazywania składki do systemu emerytalnego z uwagi na kryzys finansowy. Decyzja ta miała kolosalne znaczenie ze względu na swój wymiar symboliczny. Po raz pierwszy okazało się, że można mniej naszych (jak się wówczas wydawało) pieniędzy przekazywać do systemu emerytalnego i świat się nie zawalił. Trzeci „rozbiór” OFE był naturalną konsekwencją drugiego – skoro wcześniej bez protestów można było „oszczędzić”, to dlaczego by nie pójść dalej i nie przejąć części oszczędności przyszłych emerytów. Tym bardziej, że – z makroekonomicznego punktu widzenia – przekładanie z jednej kieszeni (zadłużanie budżetu na potrzeby emerytur) do drugiej (inwestowanie OFE w obligacje Skarbu Państwa), rozsypując po drodze dużo pieniędzy (w formie opłat za zarządzanie), nie miało większego sensu. Ówczesny (ten sam zresztą, co poprzednio) minister finansów uznał, że jak najbardziej można i należy pójść dalej. Doszło do nacjonalizacji 51,5 proc. aktywów OFE, przy pełnej akceptacji rządu, Prezydenta RP i Trybunału Konstytucyjnego. O ile można zrozumieć ekonomiczny sens tej decyzji, o tyle styl był po prostu dewastujący. Przeprowadzenie przez Sejm ustawy zmieniającej system emerytalny zajęło zaledwie 4 dni, nie było sensownej debaty, a ciemny lud kupił hasło, że odbijamy jego pieniądze z „kasyna” i że dzięki tym zmianom przyszłe emerytury będą bezpieczniejsze. Po dokonanych zmianach struktura portfeli OFE bardziej przypomina fundusze hedgingowe niż emerytalne, a ograniczenie napływu nowych środków i drenowanie starych za pośrednictwem mechanizmu „suwaka” spowodowało, że OFE stały się przedsięwzięciami schyłkowymi, gatunkiem skazanym na stopniowe wymarcie, jeszcze przed wymarciem ich członków.

Po tych działaniach stało się jasne, że pieniądze z OFE można bezkarnie wykradać, przy aplauzie samych okradanych. Że nie ma oporu społecznego ani partii politycznej, która by chciała zaryzykować obronę systemu emerytalnego. W tej sytuacji czwarty (i ostatni) „rozbiór” OFE jest oczywistą oczywistością – nieznana pozostaje tylko data i forma tej operacji. Jeśli chodzi o datę, to – trzymając się dotychczasowych interwałów – należałoby obstawiać rok 2017. Nieco więcej wątpliwości można mieć co do formy, bo pojawiły się nowe okoliczności w sprawie. Przeprowadzona przez SEG analiza „Wpływ reformy OFE na polski rynek kapitałowy” (po trzecim rozbiorze OFE, tj. w roku 2013) opierała się na założeniu, że aktywa kilkunastu OFE zostaną po prostu skomasowane w jednym funduszu zarządzanym przez Skarb Państwa. Jak wówczas wyliczyliśmy, oznaczałoby to przekroczenie zaangażowania ZUS lub Skarbu Państwa poziomu 25 proc. wartości akcji w 72 spółkach giełdowych, z czego w 60 spółkach Skarb Państwa nie był do tego momentu istotnym akcjonariuszem, a w 36 spółkach stałby się głównym akcjonariuszem. Przy czym wówczas istniał jeszcze bezpiecznik w postaci określonych zachowań w przypadku nabywania znacznych pakietów akcji. Konkretnie chodziło o obowiązek zaoferowania odkupienia akcji od pozostałych akcjonariuszy (na co potrzebne by było 44 mld zł), albo zejście poniżej progu 33 proc. (co by się wiązało z podażą akcji o wartości 41 mld zł). Oba te rozwiązania były z ekonomicznego punktu widzenia na tyle irracjonalne, że niejako obalały wcześniejszy wniosek o zagrożeniu nacjonalizacją.

Życie okazało się jednak bogatsze od naszej wyobraźni. Dziś już żyjemy w takim otoczeniu prawnym, że w określonych okolicznościach wymogi dotyczące nabywania znacznych pakietów akcji nie obowiązują Skarbu Państwa. A zatem do takiej nacjonalizacji może dojść bardzo szybko – wystarczy sama konsolidacja OFE pod parasolem ZUS, FRD czy jakiegoś innego podmiotu. Na stole pojawiły się jednak inne koncepcje, nieco bardziej skomplikowane. Koncepcje te kręcą się wokół transferu środków z PTE do TFI, z opcją redystrybucji tych środków, aby wszyscy mieli po równo, jak za starych dobrych czasów. I aby wszyscy zachęceni tym „kapitałem początkowym” zaczęli teraz dobrowolnie oszczędzać na emeryturę. Według mnie, takie rozwiązanie nie realizuje żadnych sensownych celów. Obecnie rządzący nie potrzebują dalszej redystrybucji środków przy tak wysokim poziomie ryzyka. Możliwe są rozwiązania dużo prostsze. Rozwiązaniem takim jest po prostu przejęcie aktywów OFE. Warto podkreślić, że chodzi o przejęcie „tylko” 48,5 proc. aktywów, bo przecież 51,5 proc. zostało przejęte wcześniej i wówczas masowych protestów nie było. A wraz z przejęciem aktywów można przejąć spółki, zarządy, rady nadzorcze. Dlatego ja pozostanę raczej przy mojej wizji sprzed 3 lat. Mając jednocześnie wielką nadzieję, że byłem wówczas w błędzie.