Czas decyzji


Droga do niezależności energetycznej Polski wiedzie poprzez szybkie decyzje dotyczące stworzenia alternatywy dla gazu z Rosji.

Mikołaj Budzanowski ten dzień zapamięta do końca życia. 5 kwietnia 2013 roku był spokojnym, leniwym piątkiem. I gdy wydawało się, że nic już nie powstrzyma nadchodzącego weekendu, gruchnęła wiadomość, że Polska podpisała wstępną umowę na budowę drugiej nitki rurociągu jamalskiego. Właśnie wybiła godzina 14, więc nikt nie węszył za polityczną sensacją, ale kaliber informacji był tak zaskakujący, że media natychmiast zaczęły drążyć temat. Szybko okazało się, że nikt tak naprawdę nie wie, jaki rurociąg dokładnie ma powstać, kto ma go budować, kto podpisał porozumienie, ani o jakiej wagi dokument chodzi. Głos zabierali kolejni prezesi państwowych firm, ministrowie oraz eksperci – a każdy przedstawiał inną wersję wydarzeń.

Początek kolejnego tygodnia nie przyniósł wyjaśnień. Po dwóch dniach impasu sprawa dotarła na poziom szefa rządu. Ówczesny premier Donald Tusk zlecił Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, świeżo upieczonemu ministrowi spraw wewnętrznych, opracowanie raportu ostatecznie wyjaśniającego sprawę. Jego „śledztwo” rozstrzygnęło wątpliwości (chodziło o niewiele ważące porozumienie techniczne o budowie tzw. pieremyczki, czyli połączenia gazowego Polska-Słowacja), ale także wykazało duże niedociągnięcia. Przede wszystkim w komunikacji między poszczególnymi resortami i spółkami Skarbu Państwa, choć nie tylko.

Ta sprawa pokazała, że w Polsce brakuje jednego centrum koordynującego politykę energetyczną w rządzie, a prezesi spółek Skarbu Państwa notorycznie praktykują sposób zarządzania oparty na nieformalnych rozmowach biznesowych, z pominięciem ministra skarbu, który o tych spotkaniach powinien być informowany.

Efektem tej sprawy była utrata stanowisk przez prezesów PGNiG i Europol-Gazu, ale także ministra skarbu, którym wtedy był właśnie Mikołaj Budzanowski. Choć raport Sienkiewicza dowiódł, że nie ponosił winy za całe zamieszanie, premier uznał, że zawiódł jako nadzorca spółek Skarbu Państwa i poprosił go o uprzątnięcie ministerialnego biurka.

Kto jest winien

W sprawie wokół tego memorandum gazowego nie chodziło jednak tylko o personalia czy niedociągnięcia w komunikacji. Cała sytuacja dowiodła kompletnej bezradności rządu w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego. Choć Donald Tusk wielokrotnie powracał do tej kwestii podkreślając jej wagę („Najważniejszym elementem bezpieczeństwa gospodarczego jest bezpieczeństwo energetyczne” – mówił w exposé z roku 2007), choć Polska wpisała je jako jeden z priorytetów swojej prezydencji w Unii Europejskiej w 2011 roku, to w praktyce nie stworzono narzędzi pozwalających o nie dbać. Takim instrumentem miał być gazoport w Świnoujściu. Pierwotnie planowano uruchomić go w 2012 roku, ale ciągle nie wyszedł ze stadium rozruchu.

W efekcie do dziś każde polityczne zawirowanie za naszą wschodnią granicą natychmiast rodzi obawy, że przeżyjemy powtórkę ze stycznia 2009 roku, kiedy Rosja ograniczyła dostawy gazu przez rurociągi biegnące przez Ukrainę, w konsekwencji pozbawiając na kilka dni dostaw gazu Polskę, Niemcy i kilka innych państw w regionie. Obciążenie Tuska całą winą za to, że Polska wciąż nie jest krajem niezależnym energetycznie byłoby jednak poważnym nadużyciem. Ten temat powracał bowiem w dyskusjach politycznych wielokrotnie już od lat 90., ale nigdy żaden rząd nie zrobił wystarczająco wiele, by jakość tego bezpieczeństwa poprawić.

Najbardziej w sprawę zaangażowała się ekipa Jerzego Buzka, która próbowała zerwać z uzależnieniem energetycznym Polski od Rosji poprzez budowę połączenia gazowego z krajami skandynawskimi (Dania, Norwegia). Tyle, że zabierała się do tego dość opornie i wiążące umowy podpisała dopiero w 2001 roku, tuż przed wyborami, które pozbawiły tę ekipę władzy. Następcy, rząd SLD, kontrakt anulowali twierdząc, że sprowadzany ze Skandynawii gaz będzie zbyt drogi. Alternatywnego scenariusza rozwiązania problemu jednak nie przedstawili.

Zapraszamy do zapoznania się z dalszą częścią artykułu w pełnym wydaniu Managera.