Bessa, której nie ma

Styczeń 2016 roku na długo pozostanie w pamięci inwestorów: amerykański rynek otworzył rok najgorzej w historii, w bessie znalazły się rynki akcji dziewięciu z dziesięciu największych globalnych gospodarek. Utonęły także główne indeksy warszawskie, ale akurat do sytuacji na GPW słowo „bessa” nie pasuje

Gdyby przyjąć, że – zgodnie z klasyczną definicją – bessa zaczyna się, kiedy notowania spadną od szczytu o 20 proc., to w takiej sytuacji znalazły się główne indeksy rynków akcji w Chinach, Japonii, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Brazylii, Włoszech, Indii, Rosji oraz Kanadzie. Lista obejmuje dziewięć z 10 największych gospodarek świata. Brakuje jedynie Stanów Zjednoczonych, bo choć indeks S&P 500 zaliczył najgorszy w historii pierwszy tydzień roku, to do końca stycznia, od szczytu hossy z maja roku 2015, oddalił się niecałe 13 procent.

To może być jednak dopiero początek: historyczne analogie sugerują, że rok 2016 może być dla rynków akcji równie niedobry, jak lata 2001 i 2008. Dla warszawskiej giełdy, która – patrząc z perspektywy indeksu WIG – straciła od szczytu z maja roku 2015 do końca stycznia 2016 roku 23 proc., oznaczałoby to katastrofę. Ale podstawowy scenariusz jest dużo bardziej optymistyczny.

– Bessa na rynku akcji jest efektem pojawiających się zwiastunów nadchodzącej recesji. Tymczasem niewiele wskazuje na to, żeby w recesji miały pogrążyć się Stany Zjednoczone – mówi Wojciech Białek, główny analityk CDM Pekao.

Jeżeli Wall Street kicha…

To, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych, ma kolosalne znaczenie, bo tamtejsza gospodarka i rynek kapitałowy są największe na świecie. Jeśli więc kursy w USA będą spadać (Wall Street kicha…) można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że wieloletnie minima pogłębiać będą także WIG i WIG20 (…Polska choruje na grypę).

Wojciech Białek zwraca uwagę, że z ostatnich sześciu recesji w gospodarce amerykańskiej pięć poprzedzonych było szokiem naftowym, a jedna (w 1987 roku) gwałtowną podwyżką stóp. Obecnie żaden z tych czynników nie występuje, bo cena ropy spadła poniżej 30 dolarów za baryłkę, do najniższego poziomu od 13 lat, a stopy procentowe, mimo grudniowej podwyżki o 0,25 pkt proc., są w dalszym ciągu bliskie zeru. Także najważniejsze zmienne opisujące stan amerykańskiej gospodarki – takie jak rosnąca liczba nowych miejsc pracy w sektorach pozarolniczych – nie wskazują, żeby wzrost PKB w Stanach Zjednoczonych miał wyhamować do zera.

To nie znaczy jednak, że amerykańska gospodarka kwitnie i recesję można całkowicie wykluczyć. W słabej kondycji znajduje się przemysł – obrazujący koniunkturę w tej części gospodarki indeks ISM spadł w grudniu 2015 roku do 48,2 pkt, najniższej wartości od czerwca 2009 roku. Odczyt poniżej 50 pkt oznacza zagrożenie recesją, ale trzeba pamiętać, że udział przemysłu w PKB Stanów Zjednoczonych wynosi mniej niż 20 proc., zatem nie przełoży się to na całą gospodarkę.

Przyczyną zadyszki przemysłu jest tym razem nie zbyt droga, ale zbyt tania ropa. Teoretycznie niskie ceny surowców energetycznych wspierają wzrost gospodarczy w krajach wysokorozwiniętych, które z reguły więcej ich zużywają niż produkują. Spadek cen ropy o każde 10 procent podwyższa wzrost gospodarczy w skali globu o 0,1-0,5 pkt procentowego. Ale odkąd w 2009 roku Amerykanie zaczęli eksploatować na masowa skalę ropę z łupków, dzięki czemu wydobycie skoczyło z 5,1 mln baryłek dziennie do rekordowych 9,7 mln baryłek w kwietniu 2015 roku, zbyt tani surowiec nie jest im na rękę.

Przy obecnej cenie sięganie po ropę z części złóż niekonwencjonalnych jest nieopłacalne. To oznacza, że mniejsze i średnie firmy, za sprawą których dokonała się łupkowa rewolucja, nie tylko przestały zarabiać i inwestować, ale część z nich nie będzie w stanie spłacić swych zobowiązań. Szacuje się, że nadmiernie zadłużone firmy naftowe odpowiadają za produkcję 1,1 mln baryłek dziennie. Część z nich zbankrutuje, spadnie zatrudnienie. Pogarszająca się sytuacja branży wydobywczej to główna przyczyna złych nastrojów w amerykańskim przemyśle.

– Tak działa klasyczny cykl surowcowy: kiedy surowce są drogie, kto może inwestuje w ich wydobycie, co po pewnym czasie zwiększa podaż. Jeśli podaż zaczyna przewyższać popyt to ceny spadają, przejściowo do tak niskich poziomów, że część producentów surowców wypada z rynku – mówi Michał Marczak, wiceprezes DM mBanku. W ciągu półtora roku (od czerwca 2014 roku do stycznia 2016 roku) kursy małych i średnich spółek zajmujących się wydobyciem ropy i gazu spadły na rynku amerykańskim o ponad 50 procent.